POWERS. Serial, który chodzi, bo nie potrafi latać.
Kurde.
[Christian Walker (Sharlto Copley) i Deena Pilgrim (Susan Heyward).]
Komiks „Powers”
opowiadał o Christianie Walkerze, który po utracie mocy skończył karierę
superbohatera i dołaczył do policji, gdzie wraz ze swoją policyjną partnerką,
Deeną Pilgrim, zajmuje się kryminalnymi zagadkami świat superbohaterów. Za
adaptacje wzieło sie Sony i własnie dziś wypuścilo pierwszy odcinek „Powers” na
YouTube.
Komiks mial
ogromny potencjał w przeniesieniu na ekran. Bendis to znakomity scenarzysta, a
Oeming to swietny rysownik, więc prezentowali swietnie napisane, oryginalne
historie, które wykręcały ograne motywy znane z dzieł o superbohaterach w
świeży sposób. Serial bierze część tych elementów i miesza – nie zawsze robi to
źle. Jednak problemy zasadniczo sa dwa. Niestety duże.
1) Czuć, że
serial ma mały budżet. Niektóre ujęcia wieją taniochą, jak z przeciętnej
Internetowej produkcji, a nie pełnoprawnego, prawdziwego serialu. To nie jest
poziom seriali Netflixa, ani nawet Amazonu. Nie chodzi tylko o efekty
specjalne, ale też o to jak jest kręcony. Wygląda po prostu jak serial. Proste
ujęcia, proste oświetlenie. Jestem rozpieszczony i przyzwyczajony do tego, ze produkcje
telewizyjne tez wizualnie potrafią być interesujące. (Zwłaszcza, że dziś
oglądałem też „Better Call Saul”, a każdy, kto oglądał „Breaking Bad” wie, jak
twórcy tam dbają o wizualia.)
Komiks dawal
ku temu mozliwosci, bo jest fantastycznie narysowany i mocno inspirowany
filmami noir. Gęste cienie, dużo czerni, odcienie szarości - to świetnie
kontrastowało z kolorowymi superbohaterami w tle. Tutaj tego nie ma, i nie
przeszkadza mi brak szarosci, ale przeszkadza mi brak stylu. Strasznie cienko
to wyglada. Rażą też takie momenty jak komputerowa walka superludzi na tle komputerowej
panoramy miasta, albo wyraznie wklejone w niektóre ujęcia tło pogłebiające
tylko wrażenie sztuczności.
[Strona z komiksu.]
Ale to może
by uszło, gdyby nie druga rzecz.
2) Generalnie
dialogi są okej, ale momentami napieprzają łopatologią i ekspozycją na siłe.
Chyba ze trzy razy - oprocz okropnego klipu z wiadomości - przypomina się
historię głównego bohatera, Christiana Walkera. Przy tym w ogole problematyczny
chyba jest caly scenariusz. W pierwszych minutach odcinka dowiadujemy się
wlasciwie wszystkiego, co trzeba wiedzieć o nim wiedziec, wiec pozostała cześc
wątku głównego bohatera zrobila na mnie wrażenie rozciągniętej i niepotrzebnej.
Wydała mi się strasznie toporną próbą zarysowania postaci.
W komiksie
poznawało się Walkera jako gliniarza, a dopiero potem (choć też w pierwszych
numerach) była mowa o jego karierze superbohatera. To nie zarzut złej
adaptacji, bo nie mam problemu ze zmianami w stosunku do oryginału (choć
długowieczny Walker to był bardzo ciekawy patent – kto czytał ten wie.) Chodzi
bardziej o zmarnowanie potencjału na coś unikalnego. O ile ciekawsze by to
bylo, gdybysmy na poczatku zaczynali watkiem w stlyu Riggsa z „Lethal Weapon”: bohater
stojąc na skraju dachu, wygladający jakby chcial popelnic samobojstwo, a
dopiero wraz z rozwojem odcinka dowiedzielibyśmy się, że to nie tak i chodzi o
coś więcej. Nie było tego w historiach z super-trykociarzami.
A tutaj
wszystko wylożone jest w twarz dość ostentacyjnie, wykrzyczane. Za to podoba mi
się zmiana Walkera na bardziej bucowatego typa. Wydaje się ciekawszy niż jego
komiksowy odpowiednik, który wyrazu nabrał dopiero z czasem. Jednak brakuje
tutaj subtelności i wiary w to, że widz sobie pewne rzeczy dopowie i zrozumie
sam, bez wskazywania palcem.
Ciekaw
jestem jak zmieni się w stosunku do komiksu Deena Pilgrim. Tam prześcigała się z
partnerem w bucowatości, a do tego odpowiadała za największe hardkory i upadki
moralne. To była mocno zagubiona i ponura postać, choć ciskająca sarkastycznymi
docinkami jak błyskawica. Tutaj zapowiada się na niewinnego świeżaczka, który
dopiero zazna prawdziwego brudu życia. Szkoda będzie, jeżeli taką rolę dostanie
– nie tylko, dlatego że straci na tym jej postac, ale straci też caly świat „Powers”.
Oryginalnie
było to mało przyjazne miejsce, skąpane w niemal wiecznym cieniu. Tutaj to
kolorowa Kalifornia i, mimo że to też może być ciekawe, to jednak odbieranie
serialowi dodatkowych charakterystycznych cech raczej nie wyjdzie tej historii
na dobre. Na plus jest to, że twórcy biorą całą mitologię świata zbudowanego w
komiksie i nie boją się wspominać jego elementów już w pierwszym odcinku. Tam
historia na poczatku szła bardzo epizodycznie, a tutaj od razu czuć, że to część
czegoś większego.
Aktorsko
jest conajmniej dobrze. Sharlto Copley (Christian Walker), Eddie Izzard, Noah
Tylor to aktorzy, których na ekranie zawsze oglądam z przyjemnością, nawet w
slabszych rolach. Tutaj jeszcze nie maja wiele do grania, ale mam nadzieje, ze
sie to zmieni. Susan Heyward jako Deena jest okej, ale jej rola to na razie
sztampa wymagająca od niej na zmianę grymasów irytacji i zaskoczenia.
Ale cholera,
pewnie sięgnę po resztę odcinków. Choćby przez sentyment i sympatie do komiksu.
Niemniej jestem strasznie zawiedziony. To nie jest zły twór, ale żałuje, bo juz nie mam watpliwosci – nie
bedzie z tego wielkiego serialu. A mógłby być. Mógłby wzbić sie w górę i być
jednym z tych wybitnych – a tak tylko człapie, bo frunąć nie potrafi.
[Pierwszy odcinek serialu.]
[Janek Steifer]


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz