Odświeżając "Kontakt". Piękny film o chęci odkrywania i poszukiwania, po którego obejrzeniu aż chce się spoglądać na gwiazdy. Przypomniałem sobie dlaczego tak bardzo jarałem się kinem sci-fi, kiedy byłem dzieciakiem. DZIŚ SIĘ TAKICH FILMÓW NIE ROBI, mówię stukając moim balkonikiem w domu starców... Ale to troche prawda, bo chyba już dawno żaden film ocierający sie o tematykę nauki i kosmosu nie przyprawil mnie o dreszcz ekscytacji tajemnicą Wszechświata tak, jak "Contact" robil to niegdyś - i jak wciąż robi to dziś.
"They should've sent a poet."
Pamiętam, że jako dzieciak bylem zawiedziony, że w żadnym momencie nie widać dziwacznych obcych planet czy prawdziwie osobliwych kosmitów (najbliżej tego jest młody Busey w roli fanatyka religijnego), bo to tego typu obrazów wtedy szukałem w sci-fi najbardziej. Dzisiaj doceniam "Kontakt" właśnie za to, że unika tego typu uproszczeń albo przesadnego popuszczenia wodzy fantazji. Bo w sumie cieżko jest mi sobie przypomnieć drugi podobny film sci-fi, który pomimo dziania się głównie w biurach, gabinetach i placówkach naukowych tak bardzo stymulowałby głód poznania.
Plus, Weganie. Zawsze dobry powód do beki. :P No i jest Makkonahej!
[Janek Steifer]

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz