poniedziałek, 9 lutego 2015

Przaśna podróż busikiem z Tymańskim i Halamą...

"Polskie gówno" to przedziwny film, z jednej strony przaśny niczym kolacja u mającego problemy ze zwieraczami wujka alkoholika, a z drugiej brawurowo zagrana psychodeliczna jazda, pełna charakterystycznych postaci i klimatu rodem ze ściemo-dokumentów. Z jednej strony łabędzi śpiew podstarzałych punkowców, a z drugiej - swoista przaśność, która odświeża nieco formułę musicali w Polsce (nie pamiętam z ostatnich żadnego, ale szczyl ze mnie). Historia kapeli punkowej, która rusza wraz z brawurowo granym przez Grzegorza Halamę menedżerem, okraszona jest najlepszymi kawałkami Tymańskiego. To jednak za mało.

Bo chaos. Bo sekwencyjność. W filmie Tyma, co mimo wad trzyma widza przy ekranie, jest szczerość i bezpretensjonalność całego przedsięwzięcia. Tymański bawi się na ekranie, łącząc przaśność z kiczem, satyrę z gorzką pigułą. W „Polskim gównie” wszystko jednak ginie pod stekiem prostackich bluzgów bez mrugnięcia oka. Prostackich, ale szczerych, bowiem każda "kurwa" czy scena alkoholowego sponiewierania się wydaje się szczersza niż "Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego. Samobójczym strzałem twórców jest też długość ich filmu, którego chaos i anarchia męczy już po szkolnych 45 minutach. I choć prawie każde wystąpienie Grzegorza Halamy to aktorska perła, a sam film bawi - mogłoby to się skończyć na efektownej krótkometrażówce.

Przedziwny film, doprawdy - chciałby go nie znosić, ale w scenach, gdy paczka głównych bohaterów popija wódkę w pokoju hotelowym, absurdalnie rozliczając się ze swoimi demonami, film staje się szczery jak intencje Tymańskiego. "Polskie gówno" kisiło się za długo, widać, że nie jest całkowicie przemyślanym projektem, a ja chciałbym go mniej lubić. Nie udało się. Zaśmiałem się kilka razy.

6/10



[Jakub Koisz]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz